Dziś (9 sierpnia 2010) wróciliśmy z siedmiodniowej wyprawy po Beskidzie Śląskim. Postawiliśmy sobie za cel zdobyć najważniejsze szczyty i miejsca w tych górach. Przeszliśmy ponad 115 km w pełnym rynsztunku (jak ślimaczki), tzn. cały dom na plecach. Rozpoczęlismy w Szczyrku, 1 sierpnia. Po długiej podróży i Eucharystii u Salezjanów na górce, zaliczyliśmy pierwsze ostre podejscie (ponad 200 metrów) do Chaty Wuja Toma na przełęczy Karkoszczonka. Drugi dzień to podejscie na Klimczok, Szyndzielnię i nocleg na Błatnej w towarzystwie przyjacielskich koni, które polubiły nasze buty (jeść). Trzeci dzień to najdłuzsza trasa (20 km) przez Brenną, przełęcz Salmopolską na Trzy Kopce Wiślańskie - tam spaliśmy dosłownie w chmurach. Następnego dnia postawiliśmy sobie za cel Ustroń, przez Orłową i Równicę. Po odpoczynku w kurorcie i zjedzeniu "normalnego" posiłku, zaatakowaliśmy Wielką Czantorię (najgorsze podejście na całym obozie) i po 18 km rozbiliśmy namioty na Wielkim Stożku. Było to o tyle ciekawe miejsce, że jednym wyjściem z namiotu można się było znaleźć w Czechach a drugim w Polsce. Następnego dnia, krótkie zejście do Wisły (w deszczu) i regeneracja w następnym kurorcie (u Małysza). Zostały nam 2 trudne dni powrotu do Szczyrku. Pod Baranią Górą, przy schronisku Przysłop, naszymi namiotami zainteresowała się jakaś fioletowa krowa. Ostatni dzień to zdobycie Baraniej Góry, nieudane poszukiwania źródeł Wisły we mgle, wejście na Skrzyczne i upragniony powrót do Szczyrku. Resztę zobaczcie na zdjęciach i popytajcie uczestników.


















































